Miejsce i data:
Dolomity, 2 lipca 2025 (Passo Tre Croci – Lago di Sorapis)
Uczestnicy:
Kasia i Janek
Lądowanie, auto i pierwszy kontakt z górami
Wszystko zaczęło się dość intensywnie – rano wylot z Modlina, o 11:15 start Ryanairem, a o 13:15 już byliśmy na lotnisku w Treviso. To jedno z tych małych, bezstresowych lotnisk, gdzie wszystko idzie gładko. Nie mieliśmy dużych bagaży – tylko dwie podręczne torby i jedna walizka 10 kg – więc zaraz po przylocie ruszyliśmy do wypożyczalni.
Tu pierwsze zaskoczenie: auto, które dostaliśmy, to Peugeot 208 w wersji elektrycznej. Teoretycznie super – cichy, ekologiczny, nowoczesny. W praktyce… w Dolomitach liczy się zasięg i czas, a ładowanie auta w górskich warunkach potrafi być wyzwaniem. Ale o tym jeszcze będzie.
Z lotniska ruszyliśmy prosto na północ, przez Belluno, autostradą (ok. 6 euro). Po niespełna dwóch godzinach dotarliśmy do Passo Tre Croci – miejsca startu naszej pierwszej górskiej wycieczki.
Szlak 215 – do jeziora z plakatu
Była środa, godzina 16:00. Większość turystów już schodziła. A my? Z plecakami, prowiantem i mapą w ręku ruszyliśmy na szlak nr 215, prowadzący do Lago di Sorapis – chyba najbardziej instagramowego jeziora w całych Dolomitach.
Szlak jest oznaczany w aplikacjach jako trudny, ale… nie dajcie się zwieść. Dla kogoś, kto chodzi po Tatrach czy Beskidach, to raczej umiarkowana trasa. Ma swoje momenty – kilka miejsc z ekspozycją, łańcuchy i metalowe schodki – ale większość trasy to przyjemna, lekko falująca ścieżka leśna i widokowe półki skalne.
Największym zagrożeniem są turyści w sandałach. Wystające korzenie, luźne kamienie i wąskie przejścia przy stromych zboczach to nie miejsce na letnie klapki. My mieliśmy dobre buty i tempo – na górze byliśmy po niecałych 1,5 godziny.
Lago di Sorapis – miejsce, które wygląda jak filtr z Instagrama
I wtedy… otwiera się przestrzeń. Jezioro. Jak z bajki. Błękit, który trudno opisać – bardziej pastelowy niż morski, mleczny niż przezroczysty. Woda nie jest czysta, ale to właśnie zawiesina mineralna tworzy ten nieziemski kolor. W połączeniu z białym żwirem, surowymi ścianami masywu Sorapis i ciszą – efekt jest absolutnie hipnotyzujący.
Mimo że byliśmy tam już późnym popołudniem, nie żałowaliśmy. Słońce jeszcze przez chwilę oświetlało wodę. Zrobiliśmy rundkę wokół jeziora, wdrapaliśmy się na pobliską ścianę (klasycznie – „na przypale”), pstryknęliśmy mnóstwo zdjęć. I po prostu siedzieliśmy, chłonąc widok.
To miejsce, które można zobaczyć na tysiącach zdjęć. Ale żadne nie oddaje jego atmosfery. Jest w nim coś niesamowicie spokojnego i surowego. Wokół – wielka dolomitowa cisza. I ten niebieski, jakby sztucznie podkręcony w Photoshopie. A jednak prawdziwy.
Zejście w ciszy i wieczór w Almughetto
Po 18:00 słońce zniknęło za granią. Kolor jeziora zaczął blednąć, a my – powoli ruszyliśmy w dół. Wszyscy już zeszli, więc mieliśmy szlak tylko dla siebie. W takich momentach wędrówka zamienia się w medytację – wiesz, że to dopiero początek przygody, a już czujesz, że jesteś dokładnie tam, gdzie trzeba.
Nocleg mieliśmy zarezerwowany w Almughetto, 15 minut jazdy od Passo Tre Croci. Prosty, rodzinny hotel z restauracją, bardzo uprzejmą obsługą i dużym pokojem. Zapłaciliśmy 479 zł za dwie osoby ze śniadaniem. Ale poprosiliśmy o śniadanie „na wynos” – dostaliśmy solidny prowiant: wielkie kanapki, muffiny, jabłka. Idealnie na kolejny trekking.
Praktyczne informacje:
- Szlak startowy: Passo Tre Croci – parking darmowy
- Trasa: Szlak nr 215, najkrótsza droga do jeziora
- Czas przejścia: 1,5–2 h w górę, 1–1,5 h w dół
- Przewyższenie: ok. 400 m
- Trudność: umiarkowana, kilka miejsc z ekspozycją i łańcuchami
- Udogodnienia: brak schronisk, brak toalet – wziąć wszystko ze sobą
- Najlepszy czas: przed 17:00 – po zachodzie słońca kolor jeziora blednie
- Buty: koniecznie trekkingowe, nie sandały
Porady i przemyślenia:
- Nie bój się popołudniowego wyjścia. W lecie dni są długie, a po 15:00 ludzi jest znacznie mniej. To dobry sposób, by przejść tę trasę w spokoju.
- Lago di Sorapis to nie tylko jezioro. Sama droga do niego to przygoda – ze skałami, lasem, przepaściami i dolomitowymi widokami. Tu każda minuta jest warta wysiłku.
- Woda, prowiant, kurtka. Nawet na krótkiej trasie warto mieć wszystko ze sobą – w górach pogoda i energia potrafią się szybko zmienić.
- Elektryczny samochód w Dolomitach? Może i ekologicznie, ale trzeba dobrze planować ładowanie. Każdy postój to potencjalny problem z czasem i zasięgiem.
- Zadbaj o buty i mapę. Szlak nie jest technicznie trudny, ale dobre obuwie i orientacja w terenie pozwalają cieszyć się wycieczką bez stresu.


Dodaj komentarz